Pamiętniki Kowalskiej – część 9 – prawie wakacje
Jest niedziela, czerwiec. Bardzo ciepły czerwiec. Takie, prawie wakacje. Za dwa tygodnie, dziewczyny kończą rok szkolny. Nie wiem, kto się bardziej z tego cieszy, one czy ja. Dwa miesiące bez dźwigania ich ciężkich plecaków (wiem, wiem, powinny nosić je same, ale jak tylko mogę, to im pomagam, rehabilitacja nie jest tania, a plecaki mają wagę, jakby były przeznaczone dla dorosłego faceta) oraz bez wkuwania z nimi na klasówki, sprawdziany. Nawet nie wiecie, jaka to jest ulga.
mikro urlopik
Dzień wakacyjny w porównaniu do dnia w ciągu roku szkolnego to dla mnie prawie jak dzień urlopu. Popołudnia mam prawie wolne i z dużo mniejszym stresem. Pomimo tego, że z końcem mojej nauki i początkiem kariery zawodowej straciłam coś tak cudownego jak wakacje, to nadal ten czas jest wyjątkowy. Możemy robić sobie takie mikro urlopy. Wyjazd na plażę, nawet po powrocie z roboty daje namiastkę wakacyjnego luzu i odprężenia. Wycieczka rowerowa w słonku, wyjście z dzieciakami na rynek na lody, wieczorny spacer, zapach lata, to taki synonim szczęścia.
małe przyjemności
Dziś była bardzo miła niedziela. Nie obyło się oczywiście bez pracy. W niedzielę zazwyczaj gotuję, dużo gotuję, jak jakaś zawodowa kucharka. Tradycyjnie na śniadanko naleśniki, obiad na dziś i obiady przynajmniej na dwa następne dni. Wieczorkiem zazwyczaj pizza. Pisałam kiedyś, że jestem na wiecznej diecie i że całkiem nieźle gotuje. Doszłam dziś do wniosku, że nie da się schudnąć, gdy dobrze się gotuje, to się po prostu wyklucza. Moja pizza jest po prostu za dobra, żeby jej nie zjeść, albo żeby zjeść jej tylko jeden kawałek. To byłby prawdziwy trening wytrwałości. Co z tego wynika? Chcesz schudnąć, gotuj to co ci nie smakuje.
szczęście
Byłyśmy dziś na basenie. Niedzielne wyjścia na basen to kiepski pomysł. Lubimy wodę, kochamy pływać, ale w niedzielę większość ludzi ma podobne plany. Było tyle ludzi, że nie dało się pływać tak, żeby kogoś nie dotknąć, nie otrzeć się o kogoś, a to naprawdę wątpliwa przyjemność. Pomijając fakt tłoku, zrelaksowałyśmy się, wyszalałyśmy, więc wieczorna pizza wywołała mniejsze wyrzuty sumienia. Robi się powoli ciemno. Siedzę na balkonie pełnym kwiatów. Moja namiastka ogrodu. Komary gryzą (to jest ten minus ciepłych dni), gdyby chociaż zamiast krwi wysysały tłuszcz, poświęciłabym się i wykarmiłabym spore stadko. Wytrzymałabym to późniejsze swędzenie całego ciała, czego nie robi się dla natury i żyjątek bożych. Pięknie pachnie. Moja cudowna lawenda, zapach koszonej trawy, zapach lata. Jak niewiele trzeba, żeby poczuć szczęście. Żadna nowa sukienka czy nowe buciki nie dają takiego uczucia. Zakupy też są fajne, ale to, co daje najwięcej szczęścia, jest za darmo.
Warto przeczytać: https://kobietamalutka.pl/relaks-odpoczynek-reset-mysli-nalezy-sie-kazdemu/